(...) Należy dostrzec różnicę w tym co mówią badania a to jak je ktoś przedstawia. Choć problem interpretacji badań epidemiologicznych jako badań z interwencją najczęściej widoczny jest w mediach masowego przekazu dietetycy nie są wolni od mylnych interpretacji. Nie oszukujmy się, w mediach zalecenia żywieniowe są przekazywane najczęściej przez osoby, które o dietetyce wiedzą tyle co przeczytali na popularnonaukowych stronach internetowych. Tego typu bzdur w okół nas znajduje się dużo. Głoszone są przez pewnych siebie szarlatanów, nieświadomych swych błędów ludzi, którzy faktycznie wierzą w to co mówią czy zwykłych idiotów piszących dla samego pisania. Dzięki temu możemy dostrzec obiegowe mity przekazywane jak głuchy telefon. Można to uznać za plagę i fenomen XXI wieku.
Niektórzy z nich potrafią być szczerze przekonujący w swych treściach. Podawanie konkretnych danych, żargon naukowy, odnoszenie się do danych oraz publikacji naukowych wzbudza zaufanie do autora a przez to do treści od niego wychodzącej. Gdy jednak zajrzysz do źródeł na które się powołują dostrzeżesz, że jest to ich własny wymysł czy badania do których się odwołują zostały selektywnie wybrane (tzw. "cherry-picking) dla poparcia głoszonej hipotezy lub też - co nie zdarza się się rzadko - przedstawiają całkiem co innego (to jest dobre, czytasz coś i trafiasz na ciekawą informację, chcesz dowiedzieć się więcej a tu się okazuje że interpretacja źródła nie idzie w parze z rzeczywistą informacją z niego pochodzącą). Wiadomość otrzymana z drugiej ręki jest interpretacją, a nie faktem. Każdy interpretuje fakty i rzeczywistość indywidualnie dlatego chcemy, by pochodziły one od osób z głową na karku. Przyszła mi teraz na myśl publikacja Marka Konarzewskiego tj. jego książki (polecam!) pt. "Na początku był głód". Autor na początku zaznacza, że pisząc pozycję starał się jak najbardziej przedstawić problematykę w świetle rzeczywistym. Poruszane tematy opisał podając argumenty zarówno za jak i przeciw. Takich pozycji jest mało.
Wśród pseudoznawców, nierzadko osobiście nazywających się specjalistami w danej dziedzinie najczęściej informacje nie pochodzą z badań, a są wtórnym przetworzeniem jakiś danych najczęściej pochodzących z innego artykułu. Ciężko oczekiwać od dziennikarza czy kogoś niezwiązanego z nauką by przeglądał literaturę naukową dla wyciągnięcia wiarygodnych danych. Jest to dość problematyczne dla studentów z kilku letnim stażem a co dopiero dla pseudoznawcy. Łatwiej jest sięgnąć po pracę przeglądową opartą na badaniach i wykorzystać ją do stworzenia nowego artykułu bez zgłębiania się w przegląd badań pisanych specjalistycznym językiem. Jeszcze łatwiej jest przepisać inny artykuł. Większość studentów tak przecież robi pisząc prace dyplomowe, które w rzeczywistości są w mniejszym czy większym stopniu pracami wtórnymi. Jeśli poprosisz pseudoznawce o wyjaśnienie jakiejś kwestii, prawdopodobnie go nie otrzymasz. Zamiast tego zostaniesz odwołany do referencji której sam /autor/ nie przeczytał lub spojrzał tylko na konkluzje co jak się okazuje, są błędnie interpretowane przez czytających. Co więcej, nawet samym naukowcom zdarza się źle interpretować wyniki które uzyskują z przeprowadzanych przez siebie badań przez co wnioski przez nich przedstawiane są spaczone. Jest to dość często widoczne w badaniach z tłuszczami. Innym argumentem odpierającym jest to, że "naukowcy tak mówią". Jest to dość śmieszne bo ktoś przedstawia tezę jako własną, a gdy jest ona podważana bronią się pozycją osoby od której te informacje pochodzą. I choć sam czerpię wiedzę od innych, dalszy ich przekaz wiąże z refleksją.
Problem z interpretacją i przekazywaniem dalej błędnych informacji to jedna z stron medalu. Z pewnością mogą ucierpieć tutaj Ci, którzy się do nich dostosują aczkolwiek zdarza się tak, że nawet jeśli zalecenia te są złe, wielu osobom mogą przynieść korzyść jeśli dostosowanie się do nich związane jest z wyjściem z jeszcze gorszej sytuacji. Gorzej jeśli pseudoznawcy próbują na tym zarobić. Naprawdę takich ludzi nie brakuje, także w Polsce. Jeśli można uznać jakiś margines błędu czy różnic opinii u dietetyków to słuchając tutaj omawianych naprzemiennie łapiesz się za głowę, śmiejesz się i denerwujesz za to, że Ci którzy powinni być częścią publiczności rozdają karty. Pół serio pół żartem, niektórzy nadzwyczajnie doprowadzają do bólów głowy. Przykładów takich jest wiele, ostatnio chyba najbardziej znanym jest Krzysztof Gaca i jego "Gaca System". Choć można tu argumentować, że niezdrowy przez niego sposób odchudzania ludzi może przynieść więcej korzyści niż dalej utrzymywana przez podopiecznych chorobliwie rozwinięta tkanka tłuszczowa to nadal grubą przesadą jest by tacy ludzie spełniali funkcje dietetyka. Nie dość że zgłaszającymi się są najczęściej osoby z problemami zdrowotnymi, które mogą się pogłębić to sami oni promują takich ludzi jako specjalistów. Odkręcanie głupot jakich się od nich nauczą jest jedną z zmor dzisiejszego, prawdziwego dietetyka.
Większy problem niż Pan Gaca i jemu podobni kreują sami tytułowani naukowcy. Czasem się zastanawiam skąd oni czerpią energię i chęć do szerzenia swoich herezji i nie wiem czy to pieniądze, ego, głupota czy ślepa wiara. Ludzie potrzebują wiarygodnych danych pochodzących od wiarygodnych źródeł, które powinny dostarczać państwowe instytucje. Niestety nie spełniają one tego warunku należycie. Przykładowo jeśli cierpisz na IBS (zespół jelita nadwrażliwego) i chcesz coś z tym zrobić idziesz do lekarza. Ten najczęściej przepisze środki farmaceutyczne, zwykle antydepresanty. Jeśli będziesz miał(a) szczęście wspomni coś o diecie - zazwyczaj nie wiele lub jakieś bzdury. Załóżmy że nie wierzysz lekarzowi i chcesz wiedzieć więcej. Szukasz instytucji żywienia w Polsce by znaleźć jakieś zalecenia i trafiasz na Instytut Żywności i Żywienia Człowieka w Warszawie, przeglądasz literaturę oferowaną do kupna i trafiasz na "Zespół jelita nadwrażliwego" M. Jarosza i J. Dzieniszewskiego - ok, masz to co czego szukałe(a)ś. Kupujesz, czytasz, a tam znajduje się fajny opis choroby z podziałem na wersję twardą i ciekłą oraz z mieszaną jeśli dobrze pamiętam. Do tego znajduje się opis zaleceń dietetycznych dostosowany do objawów choroby oparty o głoszoną przez IŻIŻ piramidę żywienia. Kto się głębiej interesuje dietetyką wie, że lepszym tłem Pana Jarosza i jego publikacji byłaby tania platforma internetowa niż instytut żywienia. Laik tego niestety nie wie.
Codzienny natłok informacji prowadzi do konieczności nabycia umiejętności segregacji ich pod względem merytorycznym i aplikacyjnym. Staraj się sięgać po informacje z szanowanych źródeł jak np. Cochrane (świetne metaanalizy). Kwestionuj to o czym czytasz, kwestionuj autorytety i bądź dociekliwy. Zawsze miej tą świadomość, że możesz być w błędzie. Pamiętaj też, że osoba od której się uczysz też może się mylić niezależnie od tego jak silne są jej argumenty oraz jak przekonująca ona jest w swej wymowie.
Opiszę Tobie jak wygląda takie łapanie się za kogoś. Sam tak nie raz robiłem będąc przekonany swojej racji. Nie jestem wolny od błędów i wiele z nich sam popełniłem. Znaczna część czytelników tej książki to młode osoby na początku drogi związanej z dietetyką bo właśnie dla nich ją piszę. Jeśli tak jest to pewnie czytasz ją z myślą, że została napisana przez gościa co już przesiedział ileś lat w dietetyce tak więc jesteś przekonany(a) że wiedza z którą się tutaj dzielę ma duża wagę. Nie zmienia to jednego, uniwersalnego faktu: każda informacja tutaj może być błędna. Jeśli ślepo będziesz powtarzał to, co tutaj piszę możesz powielać nieświadomie moje błędy. Różnica tutaj jest taka, że Ty już jesteś świadomy(a) i wiesz, że poznałeś jedynie moją opinię. Wyrób sobie własną. Nie chodzi o to byś olewał(a) innych - wręcz przeciwnie. Słuchaj innych, idź swoim tokiem myślenia, analizuj i kreuj własne opinie opierając je na dowodach; naucz się weryfikować ich wiarygodność - tego nauczysz się z czasem.
Nie jest tak, że uważam dietetyków za pseudoznawców. Oddzielam tych pierwszych od drugich, drugich od głupków. Pierwsi niosą potencjał, część drugich z czasem zmądrzeje i dołączy do pierwszych natomiast głupiemu zbyt trudno zauważyć swoją głupotę. Do ostatnich możesz dodać homeopatów. Trudno o lepszy przykład (...)
(...) Analizując informacje dostarczane z środowiska nasz umysł
ocenia je na podstawie myśli, przekonań czy wierzeń dlatego interpretacja
czegoś jest wysoce zależna indywidualnie. W nauce przekonania mogą prowadzić do
naciągania faktów, a nawet ich zniekształcania oczywiście w stronę popierającą
punkt widzenia oceniającego. Informacje czy wyniki stojące w sprzeczności z
własnymi wierzeniami ludzie starają się tłumaczyć w różny sposób na ich korzyść
jednocześnie przysłaniając prawdziwe przesłanie jakie dane ze sobą niosą.
Przykładem jest zniesienie w obecnym roku (2015) wartości granicznej spożycia
cholesterolu z żywności wynoszącej 300 mg/dziennie przez Departament Rolnictwa
USA . Zakładając że nie znamy treści tłumaczącej to postanowienie (a nawet gdy
ją znamy zdarza się że nasza ocena nie ulega zmianie) interpretacja czyli nasz
własny obraz rzeczywistości będzie zależny właśnie od nas samych. Zwolennicy
hipotezy tłuszczowo-cholesterolowej stwierdzą, że trudno było stosować się do
zalecenia dlatego że ciężko nie przekroczyć podanej wartości 300 mg lub że
cholesterol egzogenny (dietetyczny) nie ma tak dużego wpływu na profil lipidowy
krwi itd. Będą to tak interpretować by poprzeć swoje przekonania lub tłumaczyć
w taki sposób by nie stało to w sprzeczności z nimi. Ich przeciwnicy natomiast
powiedzą, że Amerykanie w końcu przejrzeli na oczy i zlikwidowali zalecenia,
które przez kilkadziesiąt lat propagowali za słuszne. Ważne jest by potrafić
interpretować fakty takimi jakimi one są. Jest to nieco trudne i wymaga wysiłku
bo proces ten jest automatyczny. Podobnie gdy stawiamy jakąś hipotezę to
jednocześnie szukamy cech, które ją potwierdzają. Postawione pytanie, bądź
bardziej fraza wpływa na wybór dowodu. Tym bardziej skłonni jesteśmy sprawdzać
te hipotezy, które idą w parze z naszymi teoriami. W ten sposób prawdziwy obraz
rzeczywistości może kryć się za pozorami normalności, które sami sobie
budujemy. Ludzie nie są skłonni do zmiany swoich teorii nawet mimo faktów im
przeczących. Skłonność ta jest jeszcze mniejsza, gdy osoba taka ma wysoką
psychologiczną
potrzebę racji
budującą w dużym stopniu jej poczucie własnej wartości. Gorzej gdy dochodzi do
tego wysoki iloraz inteligencji, racjonalizacja i arogancja. Z takimi osobami
ciężko rozmawiać na każdy temat a co dopiero poruszać kwestie w których czują
się znawcami. (...)
(...) Opierając się o te dwie przyczyny staramy się umożliwić
organizmu przeprowadzanie niezbędnych mu reakcji co ma wprowadzić go w stan
równowagi – homeostazy. Efekty jakie obserwuje się przy leczeniu chorób
dietozależnych poprzez zastosowanie odpowiedniej diety i umożliwienie
organizmowi działać poprawnie są wyśmienite i dowodzą tego jak silny potencjał
samouzdrawiający posiadają nasze ciała. Dietetyk powinien posiadać wiedzę
umożliwiającą mu zastosowanie jej w praktyce uwzględniając stan zdrowotny
jednostki i objawy chorobowe. Posiadając je, jest zdolny do poprawy stanu
zdrowotnego pacjenta i wyleczenia go z choroby. Dla mnie w takim przypadku, dietetyk
posiadający umiejętność uzdrawiania, leczenia chorób jest lekarzem (nie jest to
zgodne z definicją lekarza i dietetyk nie może się takowym nazwać mimo tego, że
często jego możliwości lecznicze są większe aniżeli współczesnych lekarzy).
Dane odnośnie prewencyjnych właściwości żywności nie są
gorsze od leczniczych. Żywienie, zaraz po zdrowiu psychicznym stanowi główny
czynnik odpowiadający za ryzyko rozwoju choroby. Dietetyk potrafi leczyć i
zapobiegać. Uwzględniając nieodpowiedni styl życia człowieka powinien znać
wpływ środowiska na zdrowie oraz potrafić nim tak zarządzać by zminimalizować
jego szkodliwość oraz wykorzystać potencjał zdrowotny w możliwie jak
największym stopniu. Dlaczego ważne jest by dietetyk się tym zajmował? Przez
cały czas wspominam o metabolizmie, którego obecnie przyjęta definicja mówi, że
jest to suma wszystkich reakcji chemicznych zachodzących w organizmie. Jeśli
chcemy wyleczyć kogoś z choroby, poprawiamy pracę jego organizmu a więc
wpływamy na reakcje w nim zachodzące. Zakres możliwych działań nie jest
ograniczony jedynie do sposobu żywienia. (...)
Dietetyk kierując się pragmatyzmem w swoich działaniach,
rozpoczynając swe rozpoznanie od skutku do przyczyny rozwoju choroby
leczy organizm poprzez regulację metabolizmu tj. np. pracy hormonów. Żywność
jest jednym z głównych czynników wpływających na niego gdyż jest ona
największym źródłem biologiczne aktywnych substancji wykazujących określone
działania na organizm ludzki. Jednak istnieją inne źródła substancji, których
oddziaływanie na organizm nie jest obojętne, a często nie jest bynajmniej
korzystne. Mowa tutaj o wszelkich przedmiotach i chemii używanej na co dzień,
których składniki pokonując bariery tkankowe (np. skórną). Są to związki
szkodliwe lub toksyczne znajdujące się np. w komercyjnych pastach do zębów,
środkach piorących, czyszczących, dezodorantach, szamponach, odświeżaczach
powietrza, naczyniach kuchennych, opakowaniach żywnościowych itd. (...)